Wiersz miłosny Kazimiery Iłłakowiczówny pod tytułem Co się stać musi

Co się stać musi

Jeszcze się serce twe ku mnie nachyli,

jeszcze będziemy ze sobą mówili

o wielkim mieście leżącym na wodzie,

gdzie pełne kwiatów czarne płyną łodzie,

gdzie co wieczora słońce kryje głowę

za niewidzialne lasy koralowe,

gdzie, byle tylko trochę woda spadła,

morskie na światło wychodzą dziwadła.

 

Jeszcze będziemy w miesiącu jechali

przy czarnych wiosłach po szumiącej fali

gęstwią kanałów, pod zwodzone mosty,

gdzie się jak węże czają wodorosty,

i gdy nas pusta wesołość ogarnie,

liczyć będziemy gwiazdy i latarnie,

bo przy miesiącu i śród szybkiej jazdy

nikt nie rozpozna promyka od gwiazdy.

 

Jeszcze się we mnie miłość raz rozżarzy...

Milczeć będziemy czasem twarz przy twarzy

lub urywane prowadzić rozmowy,

trwożnie od siebie odchylając głowy

i bacząc pilnie, z tajnym tylko drżeniem,

by się wejrzenie nie zbiegło z wejrzeniem,

by z powitaniem albo też w podzięce

dłużej się czasem nie zetknęły ręce.

 

Jeszcze się płomień rozpali ostatni.

Schwytani razem do śmiertelnej matni,

złączeni — potem oddarci od siebie,

w najgłębszym piekle, to w najwyższym niebie,

miotani uczuć przeciwnych tysiącem,

rażeni chłodem, paleni gorącem

będziemy, nawet w najszczytniejszej chwili,

jak potępieńcy do siebie tęsknili,

na jednym stosie do krzyża przybici,

wiecznie pragnący i nigdy nie syci!