Wiersz miłosny Kazimiery Zawistowskiej pod tytułem Z marzeń moich [Strona 3]

Wielkiej miłości — i czuć przy swej głowie

Twą głowę piękną jak młodość i zdrowie...

I zapomniawszy, czym wpierw było życie,

W zaczarowanym swej duszy błękicie

Prząść z nieskończonej kądzieli Wieczności

Nić promienistą Wiary i Miłości.

 

III

 

O przyjdź Ty do mnie — bom dziwnie samotna,

Noc się nade mną rozełkała słotna

I dziwnie jestem w tej nocy samotna...

Strugami deszczu mży mgielna szaruga,

Noc pełna cieni, wystygła i długa,

 

Przedzgonnych psalmów snuje hymn pokutny,

Łka w strunach deszczu w rytm niezmiernie smutny,

W mgłach odrętwiałych łka swój hymn pokutny.

 

I jak wid śmierci leci mi nad głową

Ta noc rozgrana ulewą deszczową...

 

O przyjdź Ty do mnie — przyjdź w tę ciszę mroczną.

A oczy moje przy Tobie odpoczną,

Oczy, zasnute mgieł oponą mroczną.

 

I wzlecę w jasne oczu Twoich głębie

Jako za światłem tęskniące gołębie.

 

I spiję niebo z gwiazd złotymi ćwieki!...

I przymknę pjane rozkoszą powieki,

Wypiwszy niebo z gwiazd złotymi ćwieki.

 

[Kędy Ty idziesz...]

 

Kędy Ty idziesz, na białe przestrzenie

Kładzie się ciche i senne milczenie —

I tylko poblask pada księżycowy,

Na chłodne stepy i białe parowy.

Z szat Ci wichr tylko śnieżne strząsa kwiecie,

I gdzieś po bezdniach, po topielach miecie,

I tak niestrudzon wlecze się przez łany

W mrok coraz gęstszy, co zasnuł kurhany,

Twój cień!... I z sobą przez wydmy i głusze,

W tumany mgielne wlecze moją duszę...

Mgłami tułacze jej skrzydła owija,

Tęsknica stepów, widmo, co zabija.