Wiersz miłosny Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pod tytułem Ciemna miłość

Ciemna miłość

Leżymy w łożu mrocznym jak na dnie strumienia

wyschłego. Włosy długie, poplątane wioną,

rozdzielają się, łączą jak smugi cierpienia

i niosą się jak ścieżki ku dalekim strunom.

Tu u nas zła tarnina rośnie tak po brzegu

biała czasem, a czasem jest jak rozpacz dłoni,

i armie ciężko dzwonią jak wykute w śniegu,

w księżycach jasnych sunąc. Krzyk, parskanie koni

i czołgów ryk podziemny — jakby wydzierały

dusz trzepot nieostrożnie pobratany z ciałem.

 

Więc nasze ciała długie, splecione jak palce

w nocnym konaniu cierpną i wiatr nam na twarze

niesie płatki tarniny odstrzelone w walce,

i leżą tak jak piętna pośmiertne, na miłość

strącone, aby wspomnieć, że się nic nie śniło,

bo oczy były otwarte i we śnie.

I źródła są w powietrzu, i czujemy je

to są pociski krwi, co jeszcze trysną.

I łkania są w powietrzu metalowy jęk,

który się w ogniu spełnia ulewą ziarnistą.

I boleść, którą kiedyś nazwiemy ojczyzną,

co teraz jest jak dziecko, które nam we śnie

umiera. Jeszcze oddech jego z ziemi drży,

bo to był mej miłości pierworodny syn.

 

A potem długa noc. I zrywam się w ciemności

bez zbroi, nagi, taki, jakem z ziemi wstał,

rozpleść łodygi naszych nie spełnionych ciał

i być żołnierzem nocnym wiary bez litości.

I nim odejdę jeszcze, nim się broń rozpali,

widzę, jak się ten obłok twego ciała żali.

 

Bo ciemne miłowanie jest na dnie człowieczem,

które pragnących traci i czystość rozdziera,

a które się do dłoni bierze razem z mieczem,

lecz się w nim cierpi długo, chociaż nie umiera.

l znów widzimy miasta płonące l dymy,

co się powoli wznoszą pnąc na stopnie niebios,

i szubieniczne drzewa skrzypią, i z daleka

bicz strzela i rozcina z ziemią wraz — człowieka.

 

A nad tym krzewy kwitną. Z pąków zielonkawe

chmury płyną. Dojrzałość lepko się przelewa.

Widnokręgiem o świtach ciągną kluczem drzewa.

I ludzie ci żałosni, w nie obeschłych gruzach,

pod namiotami cyrków, w świergocie karuzel,

unoszą się jak łachman, wśród dymu śpiew niosą

weseli. Jak wyzwanie sczerniałym niebiosom.

 

Długie, suche koryto — jest to dno strumienia,

gdzie leżymy jak kamień pod kurzawą gwiazd.

Tyle jeszcze milczenia strasznego jest w ziemi,

że chyba go wystarczy na niejedną śmierć!

Módlmy się, módlmy słowami ciemnemi!

Siejmy, o, siejmy, chociaż ziarnem serc!