Wiersz miłosny Leopolda Staffa pod tytułem Miłość

Miłość

W płaszczach królewskich, lśniących dumną pychą

W błękitnych szatach tęsknoty,

W koronie ogni,

Płonących żarem wiecznego pragnienia,

Niech dusze nasze ku sobie się zbliżą!

Niechaj wszystkie bogactwa, klejnoty krysztalne

W płomieniach łamiące się tęczach,

Z niewyczerpanych tajemnych swych skarbnic

Rzucą sobie do stóp!

 

Kochanko moja!

Utońmy w dusz naszych bezdennych głębinach!

W pożarze naszej miłości

W jedno się stopmy istnienie,

Jako dwa kruszce w jednym płomieniu!

I niech nam cisza dźwięcząca dzwoni

Hymn wniebowzięcia

Na święto naszej miłości

Na zmartwychwstanie szczęścia naszego!

 

Niech zmilkną wszystkie inne pieśni weselne,

Radości hejnały!

Bo oto chwili naszej miłości

Przytomny jest Bóg naszych dusz

I ponad głowy naszymi

Niewidzialne ręce swe wznosi...

Czuwajmy!

 

Bo oto w chwili upojeń

Wręczy nam złote klucze

Do przepastnych, tajnych bezdni naszych dusz!

 

Niegdyś w spalonej pochowałem ziemi

Trupa młodzieńczej mej wiary;

Grób przysypałem zeschłymi liśćmi

Zwiędłej nadziei.

I oto teraz mocą twej duszy

Wstał trup z umarłych, kwitnący i młody,

I dziwną siłę, i dziwne jaśnienie

Ujrzałem w jego źrenicach.

... O, dziwy kryje świątnica twojej miłości!

 

Jak dziwne, bezbrzeżne otwarły się dale

Na zaklęcie twych spojrzeń głębokich jak morze!

Bezbrzeża przedziwne — jak sen,

Bezbrzeża tajemne — jak noc

I niezbadane — jak śmierć...

Jaka jasność słoneczna

Dla naszych stała się źrenic!

Ujrzały oczy nasze

Rzeczy wielkie, dziwne, bez nazwiska,

Rzeczy, do których niemowlę uśmiecha się we śnie,

Przeczy, które wieczorną przeczuwaliśmy tylko godziną,

Gdy tęsknoty do naszych zapartych wrót kołatały.

Odsłoniły nam lica postaci dziwne, tajemne,

Które na drogach naszych codziennych

Z zakrytą jawią się twarzą.

Już sercom naszym niepokój nieznany,

Niczemu nie dziwią się myśli.

... O, dziwy kryje swiątnica twojej miłości!

 

Pragnę miłości twej i kocham miłość twoją,

Jak kocham wszystko, co idzie z oddali;

Jak kocham ciemny, bezbrzeżny ocean,

Bo w rozbudzonej mocy i spienionej dumie

Wyrzuca z toni swych perły,

Których żadne jeszcze nie widziało słońce;

Jak kocham drzew rozkołysanych szumy,

Płynące z mrocznej gęstwy głuchej puszczy leśnej,

Bo niosą wieści co się rodzą w ciszy,

Wieści nikomu nie opowiadane;

Jak kocham letnią rozsrebrzoną noc,

Bo przestwór tłumem dziatwy swej bladej zaludnia,

Tłumem marzeń milczących,

Co o północnej budzą się godzinie

I przecierają oczy zdziwione...

A mają takie ciemne głębokie spojrzenia...

 

Pragnę i kocham ciebie choć nie wiem dlaczego.

Jak nie wiem,

Czemu mię otchłań bytu z siebie wyrzuciła;

Jak nie wiem,

Czemu słońca w rozszalałym pędzie