Listy Maryli z Wereazczaków Puttkamerowej
oraz Adama Mickiewicza

(...) Stanęłam więc w Bolcenikach, niedaleko Wilna.
Oddychamy tem samem powietrzem co wy, i gdy moja
powłoka ziemska przykuta tutaj, to moja stęskniona dusza
rwie się ku wam. Cierpienia moralne i fizyczne wciąż gonią
za mną, ale pewną ulgę mi przynosi nadzieja zobaczenia
wkrótce osób drogich memu sercu.

Jeżeli w życiu miewam niektóre chwile przyjemne,
zawdzięczam je miłej waszej korespondencji. Panie Tomaszu,
bo nie możesz sobie wyobrazić, jaką mi sprawił radość
twój list ostatni i śliczna poezja, którą mi uprzejmie
przesłałeś. (...)

18 marca 1822 r.


Cierpisz, mój przyjacielu. Jesteś nieszczęśliwy, przybity.
Powiedz mi, co sprawia męki twoje i jakie na to lekarstwo?
Zapomnij o mnie, przyjacielu, (...) ale na miłość Boga szanuj
zdrowie twoje, kochany panie Tomaszu, które raz postradane,
nie daje się odzyskać. Po tej małej macierzyńskiej radzie
muszę kończyć, bo się czuję bardzo źle, mam wielką gorączkę
z strasznym bólem głowy i od dwóch dni leżę w łóżku
i ruszyć się nie mogę.

Żegnam cię więc, kochany Panie Tomaszu, bądź zdrów
i spokojny. Słońce jaśniejsze znów pokaże się po tem
zaćmieniu. Żegnam cię raz jeszcze. Nie zapominaj
nieobecnej przyjaciółki.

M.


Kowno,
dnia 17. Paździer. 1882


Maryo, po tem wszystkiem coś mnie powiedziała w czasie
ostatniego widzenia się naszego, na wiele odważam się pisząc
do ciebie! Jeżeli spojrzysz na ten listek z taką pogardą,
z jaką na mnie patrzyłaś, zdaje mi się, że aż tu będę czuł
to spojrzenie. Ale nie! droga Maryo, wybaczasz mnie,
wybaczyłaś mnie, chociaż dałem powód do takiego obejścia
się. O, gdybyś wiedziała, ile potem uczułem, rozważając moje
dziecinne, dziwaczne i grubiańskie postępowanie. Wtenczas,
kiedyś mnie spotykała z niewinną anielską radością,
ja odpowiadałem jakąż postacią? jakim tonem?
tobie, nieprzywykłej do tego, nie spodziewającej tego po mnie.
Cóż mam powiedzieć na moje usprawiedliwienie?
a jednak czuję, że gdybyś mogła zajrzeć w głąb mego serca
wtenczas nawet byłbym usprawiedliwiony, kiedym ciebie
obrażał, a kiedym sam sobie był nieprzytomny.

Kochana Maryo, ja ciebie szanuję i ubóstwiam jak
niebiankę. Miłość moja tak jest niewinną i boską, jak jej
przedmiot. Ale nie mogę poskromić gwałtownych poruszeń,
ile razy wspomnę, że ciebie straciłem na zawsze, że będę
tylko widzem cudzego szczęścia, że o mnie zapomnisz;
często w jednej tejże samej chwili proszę Boga, abyś była
szczęśliwą, chociażbyś miała o mnie zapomnieć - i razem
ledwo bym nie wolał, abyś umarła - razem ze mną! - Daruj
mnie, nie możesz nigdy wstydzić się tyle, ile ja samego siebie.
Kto inny rozsądniejszy i cnotliwszy na mojem miejscu byłby
jeszcze bardzo szczęśliwy, ale mnie chyba Bóg natchnąć
zechce, chyba twój przykład poprawi. Cóżkolwiek jednak
czuć będę, nigdy ciebie nie zasmucę.

Jakże ja śmiałem ciebie zasmucić! Ja tobie winienem, jeżeli
miałem w życiu kiedy chwilkę niebieską. Jesteś moim
aniołem stróżem, wszędzie obecna. Strzegę się, abym cię