Oberneuland pod Bremą
25 lipca 1903 [sobota]


Twój list, Lou, przesłano mi tutaj z Worpswede.
Otrzymałem go wczoraj rano. Mała Ruth asystowała
przy tym, jak go czytałem. Od tej chwili odczytywałem go
często, przechadzając się po ogrodzie i za każdym razem
odnajdowałem w nim coś nowego, nieoczekiwanego, coś ponad
wszelką miarę dobrego. Jak ptaki, co przylatywały do ludzi
żyjących na pustyni i przynosiły im chleb - pewnie ci
pustelnicy żywili się dotąd nie wiadomo czym i jak, w głębi
swej niedoli i samotności, lecz nie zdawali sobie sprawy
z tego, póki nie przyfrunął do nich z daleka ten ptak
z okruszyną chleba niczym widomym znakiem tego, co było
ich wewnętrznym pożywieniem, tym, co ich utrzymywało
przy życiu...

Tak odnalazł mnie Twój głos i Twoja wielka zgoda na mnie,
na jaką może nie zasługuję, bo wiedz o tym, Lou,
że wszystko, co pochodzi z okresu sprzed Wolfratshausen
i co Ty również odczuwasz, tkwi we mnie mocno, myślę,
że jeszcze niecałkowicie nad tym panuję. Doświadczyłem
codziennie tylu cierpień, tak dotkliwie objawiła mi się
w Paryżu klęska, jakiej w nim doznałem, było to dla mnie
za wiele, przetoczyło się ponad moją wolą jak fala.

Tylko Tobie mogłem o tym pisać, bo tęsknię za tym, by móc
przed Tobą otworzyć mą duszę, byś mnie mogła przejrzeć
na wskroś; lecz był to jedynie list. I jeszcze wciąż nic nie
nabrało kształtów, wciąż nie ma nic, co by mogło o mnie
zaświadczyć - czy w ogóle to kiedyś nastąpi? Istotnie, czuję,
jakby coś zbyt głęboko we mnie wnikało, zapadało, wsączało
się całymi latami, aż w końcu brak mi siły, by to wszystko
z siebie wydobyć, i wlokę się smutny, z głową ciężką
od uczuć i myśli i nie potrafię nic z siebie wykrzesać.

Zdaję sobie jasno sprawę, że niecierpliwość w tego rodzaju
przeżyciach i przemianach, rozgrywających się gdzieś
w mrokach, w komorach serca, może raczej szkodzić,
bo właśnie od niecierpliwości wszystko zależy: pokora, siła
i miara. Ale życie toczy się dalej i jest jak dzień, a ten,
kto chce być cierpliwym, potrzebowałby tysiąca takich dni,
nie wiadomo wszakże, czy dany mi będzie choćby jeszcze
jeden. Życie płynie, omija wielu, ginie w oddali, okrąża
z daleka czekających. Dlatego chciałbym pracować, by nie być
kimś oczekującym bezradnie, pragnąłbym stać mocno przy
swym warsztacie każdego dnia aż do późnego zmierzchu.
A jednak nic z tego nie wychodzi, bo prawie zawsze
albo nie jestem na to wewnętrznie przygotowany, albo nie
wiem, jak się zabrać do mej pracy, i pozwalam, by sczerniało
porzucone na mym polu zboże, aż będzie za późno na żniwa.

[Berlin-Westend]
Rüsterhalle 36
7 sierpnia 1903, piątek


Drogi Rainerze!

(...) Ciekawe, że te stany lękowe u Ciebie - jak można z tego
wnioskować - spotęgowały się jeszcze w Viareggio,
jakkolwiek tam "zacząłeś już odnajdywać swój własny ton".
Tam bowiem musiały się ze sobą spleść w jedno dwa
odmienne światy sztuki, zanim się znowu będą mogły
rozdzielić i rozróżnić - jeden to świat rzeźby, naznaczony
cielesnością, niedostępny dla warsztatu poety, stąd też jego
energia twórcza musiała się zwrócić przeciw Tobie samemu
i jak wampir, choć bez szkody dla Ciebie, przyssać się
do Twego własnego ciała.
Dlategoś tak ciężkie musiał przeżywać bóle porodowe,
ale za to ileż w Tobie się narodziło! Toteż choć Ty cierpisz,
ja się cieszę, bo jakże nie miałabym się cieszyć, skoro Ty
nawet w swych cierpieniach zdradzasz, kim się stałeś. Radość,
jaką czerpię z Twych listów, jeszcze Cię nie dosięgła,
ale jest Twoją i w jej cieniu zaznasz jeszcze wytchnienia
od wszystkiego, co Ci sprawia ból.

Lou


Oberneuland pod Bremą
8 sierpnia 1903, sobota


(...) Dni mijają za dniami, niekiedy słyszę, jak życie uchodzi.
A jednak nic jeszcze nie zdziałałem, dotąd nic prawdziwego
wokół siebie nie widzę, wciąż się rozpraszam i rozpływam się
w wielu kierunkach, a tak chciałbym płynąć jednym łożyskiem
ku wielkości. Bo powiedz, Lou, czyż nie powinniśmy być
jak jeden strumień, a nie rozdzielać się niby kanały
doprowadzające wodę do pastwiska? Nie powinniśmy jednym
wspólnym nurtem płynąć i szumieć? Może kiedyś,