gdy dożyjemy starości, wolno nam będzie na koniec doznać
tego i szeroką falą wpłynąć do delty... ukochana Lou!

Rainer


Rzym, Via del Camproglio 5
(piątek, 13 listopada 1903)


(...) Nigdym w swej nieśmiałej, na ślepo szukającej
niepewności tak nie wierzył w namacalność istnienia anim
nie potrafił tak rozumieć tego, co miało nadejść. Tyś była
przeciwieństwem wszelkiego zwątpienia, byłaś dla mnie
świadectwem tego, że wszystko, czegokolwiek się dotkniesz,
na co spojrzysz, co osiągasz, że to istnieje naprawdę.
Świat utracił w mych oczach mgławicowość, ową płynność
form, zdolność ciągłego samoprzekształcania się
i samotworzenia - co było cechą i słabością moich
wczesnych wierszy. Rzeczy stały się rzeczami, zwierzęta
zwierzętami, które można było odróżnić, kwiaty kwiatami;
nauczyłem się prostoty, długom się uczył i z trudem,
że w końcu wszystko jest zwyczajne, i dojrzewałem do tego,
by mówić o rzeczach prostych.

I to wszystko stało się dlatego, że wolno mi było spotkać
Ciebie wówczas, gdy mi groziło po raz pierwszy
niebezpieczeństwo zagubienia się w bezkształtności.
I gdy nawet później owo niebezpieczeństwo kiedyś znów się
u mnie pojawiało i coraz bardziej narastało, wtedy
równocześnie rosło we mnie wspomnienie o Tobie i ta
świadomość Twego istnienia była potężniejsza. W Paryżu,
podczas tych najcięższych dla mnie dni, gdy przede mną jak
przed ślepcem niknęły rzeczy, gdym drżał z lęku, że nie
rozpoznam już nawet twarzy najbliższego człowieka,
uchwyciłem się kurczowo myśli, że Ciebie jeszcze przecież
w mej duszy rozpoznam i że Twój obraz nie będzie mi obcy,
że nie oddalił się jak wszystko inne ode mnie, lecz że jedyny
pozostał w tej obcej próżni, w której musiałem żyć.

I nawet tutaj, mimo wewnętrznego rozdarcia, z jakim
rozpoczynam znów me życie, byłaś mi jedynym spokojnym
punktem, na jakim mój wzrok spoczywał.

Tak, dobrze rozumiem, że rzeczy przychodzą do Ciebie
jak ptaki do gniazda, gdy tylko wieczór zapada. Tysiąc
wielkich i tysiąc spraw małych napełnia Twój dom,
który wokół Ciebie powstaje. Jestem szczęśliwy, że on stoi,
i czuję się tak, jakby z niego i do mnie płynęło jego
dobroczynne działanie.


Worpswede pod Bremą
19 maja 1905, piątek


Droga Lou!

(Ach, Lou kochana, jest tylko jeden człowiek na świecie,
z którym mógłbym naprawdę mówić, jeden jedyny, ale ten
zwariowany, głupi list na pewno nie wzbudzi w nim chęci
przywołania mnie do siebie.)

Trzymać znów w rękach tę starą, czarną książeczkę to było
dla mnie jakby ponowne spotkanie z Tobą, utkane z radości,
z odnalezienia się na nowo, z tęsknoty, wdzięczności,
oddania i pokrzepienia, obudziła ona we mnie wciąż
rosnące przeczucie nowego z Tobą spotkania, o którym
nie przestaję myśleć.

W mojej szarej celce znów rozbrzmiewały dawne "Modlitwy"
(gdybyż mogły dla Ciebie też zadźwięczeć!), dzwoniły
jak dawniej, nie zmienione, bliskie, i jak niegdyś byłem
ową wieżą, na której biły wielkie dzwony, rozedrganą,
rozkołysaną aż do fundamentów, a ich tony płynęły ze mnie
daleko w świat. Aby dosięgnąć Ciebie. Jak wyraźnie wszystko
stanęło przede mną znowu, jakby twarzą w twarz.

Bądź zdrowa, droga Lou. Jak się czujesz? Pragnąłbym myśleć,
że zdrowie Twe rozkwitnie podobnie jak Twój ogród.
Jakże mi tęskno za nim, jak chciałbym być choćby jego
cząstką, znów poczuć nad sobą tę dłoń, która skowronki
rzuca wysoko pod niebo.

Rainer


[Na marginesie:] Pozdrowienia kochana Lou, dla Ciebie
i dla Twego domu.