Wąż-luxuria
Maria Grossek-Korycka
Oczy jego się palą krwawo jak karbunkuł,
Łamiąc światło na granicach źrenicy szlifierskiej;
Skóra — jak łąka w maju od złotych ranunkuł —
Pstrzy się, bogatsza w deseń niż kobierzec perski.
Jego ruch — rzeźbiona "bez końca" melodia...
Syk jego metaliczny ma własność narkozy,
Monotonny, jak lasów i źródeł psalmodia,
Usypia, odurzając wonią tuberozy...
A wtedy Wąż przebija ust soczystą czerwień
Ukłuciem żądła na wskroś do serca materii
I kroplę jadu wpuszcza w rdzeń jego unerwień
Rozkoszy przeraźliwej... w konwulsjach histerii.
Usta raz ukąszone nie leczą się z rany,
Lecz ran żądne, warg nie chcą już odjąć od żądła!
Aż twarz pozielenieje... aż wzrok obłąkany
Cień okrąży... Aż dusza w tym ciele uwiądła
Skona wśród spazmów śmiechu... Co noc straszny Demon
W lubieżnych skrętach wznosi ciała swego magnes
Ku jednej z rozwiniętych w eterze anemon:
Uśmiechniętej niewinnie, białej, słodkiej Agnes.
Ona go czuje... usta ku żądłu roztula,
Zlatując wprost ku niemu z eterycznej hali...
Z oczami zamkniętymi tak, jak Somnambula,
Po czar-truciznę, który na węgiel ją spali!