Wiersz miłosny Marii Komornickiej pod tytułem Dwie moce

Dwie moce

  Wyszłam po burzy do sadu, zapadał zmierzch, płakały rzęsisto gałęzie.

  Czego płaczecie, o zielone liście — czego płaczecie nade mną, drzewa sadu?

  "Że wyje dotąd burza w nędznej twojej piersi, że napoiła ulewa ziemię — lecz niezgaszona płonie w tobie żądza".

  Przeszła burza, o drzewo zielone — wicher mojej woli odpędził chmurę moją — i piorun mój. Odpędzony na zawsze ten, którego na wieki pożądam — jak pies odpędzony ode drzwi moich.

  "Jako posępna ulica leśna jest twoja dusza bez niego — i jako martwy kamień wapienny. I nie rozświeci się już słonecznie — aż go zobaczysz, — i jako wapno surowe w deszczu — nie buchnie ogniem, aż wróci".

  O płaczcie, płaczcie zielone drzewa sadu, płacz wilgotny, wonny zmierzchu po wieczornej burzy, strząsaj łzy czyste na moją boleść. Wąż pożądań uczepił się mych piersi i lwica szału targa me wnętrzności i żądza złego pożera mnie. O zmierzchu! o drzewa!

  Wy, które jak ja znacie tęsknoty na śmierć skazane, — wy, których stopy biec nie mogą za pożądaniem.

  Jak dębowy korzeń tysiącletni silna jest moja wola — jak dębowy korzeń ziemię — tak objęła swe przeznaczenie — i żadna moc jej nie wzruszy.

  "Cudowne jest pożądanie twoje — gorącym wichrem targa konary dębu i upaja je".

  Wiekuiste jest pożądanie moje, zwarło się z moją wolą, jak wąż-dusiciel z dębem, — i targa nią. I nie rozluźni swoich strasznych splotów — i nie pęknie pień dębowy.

  Jak wola moja potężne moje pożądanie, nie zwalczone nikczemną pięknością swoją i wieczne wieczną wzgardą mojej woli.

  Że iść nie mogę za nim — kocham je, i że je skazałam na śmierć — umrzeć nie może, a szaleje w konarach mojej woli i targa nią aż w jej korzeniach.

  I że na nic się nie zda jego płomień — kocham je. Kocham węża u mych piersi i lwicę u wnętrzności moich —

  Płaczcie nade mną, o zielone drzewa, że pragnę aż do śmierci — i aż do śmierci gardzę.