Wiersz miłosny Marii Konopnickiej pod tytułem Listy II

Listy II

Nie było dla nas godziny ni chwili,

W której by serce do serca gadało.

Jeśliśmy kiedyś ze sobą mówili,

Tak obojętnie i zimno i mało

I tak, jak mówią na drożnej krawędzi

Przelotne ptaki, gdy wicher je pędzi.

 

Ale w powietrzu, z którego twe usta

Brały swój oddech, zostało się drżenie...

I już ta przestrzeń nie była mi pusta,

Bo w niej utkwiło to nasze milczenie

I niosły się w niej, jako kwietne puchy,

Nie wymówionych słów dźwięki i duchy.

 

Dziś w tej muzyce zasłuchana stoję

Na wpół radośnie, a na wpół boleśnie...

Znam każdy ton jej, lecz złożyć się boję

Z tonów tych strofy, akordy i pieśnie.

Lecz gdy się w sobie ukoję, uciszę,

Strofy te czuję i pieśni te słyszę.

 

Tak harfa, stojąc w samotnej ustroni

Z pełnymi struny miłosnej tęsknoty,

Nagle się sama wśród ciszy rozdzwoni

I wyda z siebie głos i akord złoty.

A choć jej promień nie trąci miesiąca,

Srebrnymi szmery jest cała drgająca.