Wiersz miłosny Mariana Czuchnowskiego pod tytułem Kochanka nr 29

Kochanka nr 29

Miasto gasło miękko na spoczynek. Cisza siwy rozbijała obóz,

gdy długo w noc spazmowały twoje blade nogi.

Z jednakim smutkiem pończochy z nich zdzierałaś jak skórę

i z ciałem zlepiony szmer bluzki, bezwstydnie kobiecy,

skórę równą rękom twoim obu,

rękom pachnącym świeżo, jak brzóz leśne stogi.

W sprzętach tyle lśniło niepokoju, które

śmiało błyszczały, jak z bzu, białe plecy.

Co dzień odpływam, ciałem pobity, i znowu powracam, tłumiąc

[radość i człowieka w porę,

płonąc, na poduszkach rozsypany w podnieceniu dzikiem.

Pocałunkami zatrzaśnięty jak drzwi.

Potem:

przy bladym chwianiu ramion, jak świecy,

w oczach, cicha dziewczynka przez słomkę pije złoto

i maszerują drzewa, odziane lśniącym chodnikiem.

Wyłazi z chmur dymiący świt, jak góra bolesnych, kobiecych

[wnętrzności.

Ogniem różowym prześwieca przez piersi żytnią korę.

W szybach się wlecze z posłania od krwi.

Żal mi, gdy dreszcze zostawiwszy w sukni, cała nagle oderwiesz się

[z krzykiem,

gryząc me wargi z pośpiechem na pożegnanie miłości.