Erotyk II
Marian Ośniałowski
Różowe pocałunki głębokie bez dna
na zawsze mi na sercu wypalają ślady.
Może znów podrożeją pociągi i tramwaje.
My wciąż nie znamy ceny swoich warg na bladych.
A ty czasami skręcasz w za trudne dla mnie drogi.
Wieczór jest cały płaczem jakichś starych skrzypiec.
Oprócz ust, rąk bezsilnych nic ci dać nie mogę.
Jaka jest w dzień wartość ust, jaka pod księżycem.
Nie wiem, czyby mi były tak samo potrzebne,
szeleszczące o jakiejś dalekiej przygodzie
drzewa, rozmawiające z chmurami i niebem,
gdybym nie mógł ich odbić w twych oczach jak w wodzie.
Może mógłbym się co dzień całować z pogodą,
łudzić się wciąż o inne usta obojętne.
Dopóki gra w krwi mojej aksamitna młodość,
kochać się jakby przez sen i nic nie pamiętać.
Gdzieś się ze słońcem całować pośród górskich głazów,
i odejść, i porzucić to wszystko najprościej.
Lecz chleba by mi zabrakło przecież od razu,
mnie, który żyje chyba jedynie z miłości.