Wiersz miłosny Marzeny Brody pod tytułem Strach przed ciemnością

Strach przed ciemnością

Nie zobaczysz jak depczę śnieg w styczniu,

rozłączył nas zimowy czas, obracający Ziemią.

Ciemności, głosy, odbicia na białych ścianach

— wszystko zaczyna ożywać, gdy zgaszę lampę.

Wełniana narzuta jeży się jak zwierz, kaktus

mierzy kolcami w moją stronę, ale wciąż daleko

do tamtego świata, gdzie straszniej jest niż

w koszmarnym śnie. Mijają chwile wyraźniejsze

są obce istnienia, noc oddechem przymyka oczy

i cisza wokół rośnie, całość zagarniając.

To, co było widoczne staje się konturem,

jakby ktoś węglem obrysował szafę oraz postać

zatrzymaną w lustrze. Teraz już gęsty mrok

straż trzyma w pokoju, sprzęty i ściany

czekają w napięciu, by własnym lękiem uśpić

czujność zjaw. W łazience woda uderza miarowo

w blaszane dno obtłuczonej miednicy,

stukają krople jak serce, kroki, gość w drzwi,

lecz nie ma śladów przed progiem ciemności,

tylko mój cień, który przenosi z sieni na stół

porzucone książki. Ubranie, parasol wiesza na kołku,

bo rzeczy w kątach leżą skrywając przeznaczenie.

Nie zobaczysz jak niknę w śnieżnej pamięci,

łańcuch złych myśli już brzęczy mi nad głową

i nie wiem nawet, czy wiersz ten rozbłyśnie jak łza.

Kraków 1990