Wiersz miłosny Owidiusza pod tytułem III, 7 [Czyż nie jest ona piękną

III, 7

Czyż nie jest ona piękną, ponętną dziewczyną?

Czyż to nie jej pragnąłem w mych marzeniach zawsze?

Lecz na próżno trzymałem ją w swoich objęciach,

Bezsilny spoczywałem na nieczułym łożu.

Nie mogłem — choć pragnąłem i ona pragnęła —

Nieczułego podbrzusza lubej części użyć.

Ona zaś mi na szyję swe lśniące ramiona

Zarzuciła — od śniegu sitońskiego bielsze —

Gorących pocałunków gorliwym językiem

Nie szczędząc, udem tuląc się do mego uda,

Czułe słówka mi szepcąc, panem nazywając,

I co też tam miłego jej przyszło do głowy.

Lecz me ciało, jak tknięte mrożącą trucizną,

Ospałe, mych zamiarów nie chciało wypełnić.

Leżałem jak pień martwy, zjawa, ciężar zbędny,

Nie wiedząc czym jest ciałem, czy też ciała cieniem.

Jakaż starość mnie czeka — jeśli przyjdzie kiedyś —

Skoro młodość odmawia mi swych zwykłych darów?

Wstyd za wiek mój! Cóż ze mnie za mąż lub młodzieniec!

Nie zaznała mnie jako młodzieńca ni męża!

Tak czysta z łoża wstała jak kapłanka Westy,

Ognia strzegąca, albo jak od brata siostra.

A przecież płową Chlide niedawno dwa razy,

Trzykrotnie jasną Pitho i Libas kochałem.

Pamiętam jak Korynna jednej krótkiej nocy

Wymogła na mnie dziewięć potyczek miłosnych.

Czy moje członki słabną od tessalskich czarów?

Czy, nieszczęsnemu, szkodzą zioła i zaklęcia?

Czy wiedźma na figurce z wosku moje imię

Umieszcza i wątrobę przebija jej igłą?

Zaklęciem tknięte zboże bezpłodne się staje,

Czary sprawią, że w źródle może zbraknąć wody,

Z dębu spadną żołędzie, z winorośli grona.

Choć nikt nie tknie owoców — opadną na ziemię.

Czyż i członek nie może paść magii ofiarą?

Może jego nieczułość stąd właśnie się wzięła?

Do tego wstyd dołączył, jeszcze bardziej szkodząc.

On był drugą przyczyną mojej ułomności.

Jaką dziewczynę mogłem widzieć i dotykać!

Tak tylko jej tunika dotykać jej mogła.

Dotknąwszy jej i stary odmłodniałby Nestor,

Titonos sił by nabrał mimo lat sędziwych.

Ta mi przypadła, jej zaś nie przypadł mężczyzna!

O cóż mam teraz prosić w mych modlitwach nowych?

Wielcy bogowie pewnie żałują w tej chwili,

Że dar zesłali, którym tak szpetnie zmarnował.

Chciałem, by mnie przyjęła — i byłem przyjęty,

Pragnąłem pocałunków — dostałem; tuż przy niej

Chciałem leżeć — leżałem. I cóż mi stąd przyszło?

Byłem jak skąpiec, który swych bogactw nie tyka.

Tak Tantal pośród fali doznaje pragnienia

I owoce posiada, których nie dosięgnie.

Bo któż piękną dziewczynę rano tak opuszcza,

Że może bez wahania wstąpić w bogów progi?

Może nie te najsłodsze na mnie pocałunki

Trwoniła i nie całej swej użyła sztuki?

Ona, co swą pieszczotą mogłaby i dęby

Poruszyć, i stal twardą, i nieczułą skałę.

Z pewnością była godna żywego mężczyzny,

Lecz nie żyłem, nie byłem — jak przedtem — mężczyzną.

Jakaż radość, gdy Femios dla głuchych by śpiewał?

Cóż by ślepy Tamyras mógł mieć z malowidła?

Jakich to uciech w myślach z nią nie planowałem!

Jakich nie wymyślałem sposobów miłości!

A mimo to mój członek jak martwy spoczywał

Szpetnie — tak był omdlały jak wczorajsza róża.

I oto teraz wstaje, ożywa nie w porę

Jakby swej zwykłej walki znowu się domagał.

Cóż tak leżysz haniebnie, ma części najgorsza!

Już wcześniej się zawiodłem na twych obietnicach.

Ty gubisz swego pana. Przez ciebie bezsilny

Poniosłem smutne szkody, okryłem się wstydem.

Nie wzbraniała się nawet ciebie ma dziewczyna

Delikatnie swą ręką zachęcać do wstania.

Gdy spostrzegła, że żadną nie zbudzi cię sztuką,

Że — niepomny jej trudów — wciąż leżysz, tak rzekła:

"Czemu drwisz ze mnie? Któż ci, szalony, nakazał

Kłaść się do mego łoża, gdyś tego nie pragnął?