Médieuses
Paul Éluard
I
Ona się z czarnych i błękitnych snów
Obudzi wstanie ze ślazowej nocy
Noga jej gładka i naga stopa
Odwaga stawia pierwszy krok
Na dźwięk przemyślanego śpiewu
Ciało jej mija w refleksach blaskach
Pokryte deszczem oprawne w czuły zapach
Wyodrębnia poranny płat życia
II
Koło kity wielkiego mostu
Rozpierany dumą
Czekam na wszystko co mi znajome
Napełniona iskrzącą przestrzenią
Moja pamięć bezmierna
Na moich wargach tańczy dobroć
Zgrzebne ubranie moją iluminacją
Z mojego ciała wybiega droga
Bliskie i dalekie
Skaczące morze mnie wita
Morze ma kształt winnego grona
Dojrzałej rozkoszy
Kochałem wczoraj i jeszcze kocham
Niczego się nie wypieram
Przeszłość jest mi wierna
Czas płynie w moich żyłach
III
Pod jałowym sufitem pod zniszczoną belką
W tym obszernym pokoju maluczko meblowanym
Związane kolana użyczają wartości
Nędznej linii prostej
Jej włosy usidłane przez pęknięte lustro
I na piance jej czoła gruchająca woda
Wykrętne odchylenie uśmiechu zapędza
Jej ostatnią iluzję w nieobecne niebo
IV
W okolicach jej łóżka ziemia się czołga
I zwierzęta ziemi i ludzie ziemi
W okolicach jej łóżka
Są tylko pola zbóż
Winnice i pola myśli
Droga przebita bez narzędzi
Dłonie oczy prowadzą do łóżka
Do płomiennej objawionej tajemnicy
Do cieni wyciosanych we śnie
Wolne od palców powietrza uniesienie
Złote naczynie pocałunku
Ciężka powolna szyja
Kołysana na tysiącach snopów
Przybywa na święto swoich kwiatów
Ona sprawia łaknienie i głód
Jej postać nagi kochanek
Umyka jej oczom
I światło zawęźla noc ciało ziemię
Bezdenne światło porzuconej postaci
I dwojga powtarzających się oczu
V
Moje siostry chwytają w żagle
Szczekanie i skomlenie psów
Ja wolę kiedy mnie żywi
Nadzieja zapał bez granic
Czarny krzew pomarańczy płowa tarcza
Mrocząca pszczoła śmiech w biegu
Nieznacznie maskowany śmiech
Kora jutrzenki roztrzepane skrzydło
Garść rozpętanych liści
Młoda trucizna pnącz góra
Pot wioślarski zimny opar
Krok olbrzyma taniec z postukiem
Wieczyste czoło kiść doskonała