Wiersz miłosny Philipa Lamantia pod tytułem Zimowy dzień

Zimowy dzień

W róży pnącej się do wieży wygnańców

gdy kredens obciążają klejnoty

gdy nienawiść wypełnia noc

gdy łono Erosa jest opuszczone

gdy starzy kochankowie już się nie boją

— moje serce

 

Stare kobiety pląsają na trawnikach

nieuchwytnych morderców

to są moje kobiety

Twoje oko jest tak gładkie w słońcu

nie jesteś już dzieckiem

jesteś starym pająkiem

ślepej

bezczelnej matki

Czy troszczysz się o moje młode włosy

Chcę nakryć włóknami serca twoją twarz

 

To dziwna chwila

gdy odrywamy się od siebie w milczeniu

tego krajobrazu

całego świata

który jakby wykroczył poza swe istnienie

 

Tak pięknie toczysz się po mych kościach

które zrzuciły ciało młodości

Nagość mnie nie przeraża

bo w ten sposób cię wielbię

Twoje ręce lśnią krystalicznie mocą

wnikają w moją krew

i ucinają ręce mych oczu

 

Doszliśmy do miejsca gdzie słowiki śpią

Wypełniamy oceany i równiny

obrazem naszych fosforyzujących kości

Przełożyła
Teresa Truszkowska