Wiersz miłosny Rainera Marii Rilke pod tytułem Estera

Estera

Przez siedem dni służebna czesze co dzień

ślady umartwień i żałobny osad

popiołu, który ostał się w twych włosach;

rozpostrze je, wysuszy na swobodzie

i pachnidłami przeczystymi natrze.

I tak wciąż — dzień po dniu; póki nie nadszedł

 

ów moment, gdy (choć nikt cię nie przyzywał)

zerwałaś się i weszłaś jak nieżywa

w pałac, co groźnie wnętrza swe otwierał,

by tam — śród służek, co twych — śród służek, co twych kroków strzegą

na samym końcu drogi ujrzeć Tego,

którego kto dotyka, ten umiera.

 

Lśnił tak, że czułaś, jak od tego blasku

rubiny zapłonęły na twym czole.

Już naczyniona byłaś króla łaską

niby naczynie i już jego wolę

 

dźwigałaś, aż po brzeg wezbrana cała,

nim jeszcze w trzeciej sali weszłaś głąb,

gdzie zielonego malachitu ziąb

przeleciał cię. Aniś nie przypuszczała

 

iść taki świat we wszystkich tych kamieniach,

co cięższe zdały się od jego lśnienia,

a zimne od twej trwogi. Szłaś a szłaś —

Aż gdy nareszcie, ponad tobą, On,

wzrosły nad wielki z turmalinu tron

spiętrzył się, rzeczywisty niby głaz,

ze sług podjęła cię, co była z lewa,

aby, omdlałą, podwieść do siedzenia.

On końcem berła tknął cię od niechcenia

— a tyś pojęła to bez słowa, w trzewiach.

Przełożył
Artur Sandauer