Do Kossowskiej w tańcu
Stanisław Trembecki
Cóż to za lube natury dzieło
Wdzięcznym się zrywa w tany podskokiem?
Cóż to za bóstwo igrać zaczęło
I świat czarownym bawi widokiem?
Lud się zgromadza, cały w zdumieniu,
Widząc piękności i wdzięków dziwy,
Kupid, wzdychając z dala w milczeniu,
Próżnie zaostrza swoje cięciwy.
Śliczna z postaci, żywa jak łania,
Oczki jak zorza, usta w rubinie,
Z rączym się wiatrem w tańcu ugania.
Chwyta za serce, kto się nawinie.
Nóżki się ledwo widzieć pozwolą
I tylko czasem tykają ziemi,
Wszystkie w niej członki razem swawolą,
A zefir igra z szaty wiotkiemi.
Zefir, który sam godzień zazdrości,
Bo wszystkie jego chęci spełnione,
Najtajemniejsze widzi skrytości,
Całując zawsze usta pieszczone.
Gdy się na zwrocie nieco zawinie
Lotny fartuszek albo spódniczka,
Ledwo z chciwości oko nie zginie,
Żeby obaczyć chociaż trzewiczka.
Daremna chluba, Gracyje, wasza,
Że Olimp swymi pląsy dziwicie,
Ta to na ziemi Kossowska nasza
Umie śmiertelnych zabawić życie.
Do malowania widoku tego,
Jaka jest kształtność i wdzięk oblicza,
Pióro zostawiam dla Krasickiego,
Pędzel malarski dla Szmuglewicza.
Lecz to im zdając, słuszną mam trwogę,
I ta robota nim jest skończona,
Uczynić muszę wczesną przestrogę:
Bójcie sią losu Pigmalijona!