Epitalame Dorantowi i Klimenie czyli miłość złączona
Stanisław Trembecki
Precz stąd frasunki, precz troski, mozoły!
Dzień nam zajaśniał nad inne wesoły,
Godziny jego Dorant pilnie liczy,
Wieczór mu więcej obiecał słodyczy,
A kiedy dniące światło w morzu zgasło,
Niesie Jutrzenka dla kochanków hasło.
Klimena, smutna i od strachu zbladła,
Idzie ciągniona między prześcieradła.
Raz ją ciekawość nowej rzeczy łudzi,
Drugi raz trwoga ognie w żyłach studzi.
Spoczynek zniknął, snu daremnie szuka,
Uszko na warcie, a serduszko puka.
Najwięcej umysł zakłóca spokojny
Toczenie krwawej i nieznanej wojny:
Bez sekundanta, bez tarczy, bez broni,
Cóż ją od razu srogiego zasłoni?!
Gotuj się, dziewczę, na cacaną mękę:
Już miłość wiedzie Doranta za rękę,
Już drzwi skrzypnęły, kędy spoczywała;
Swawolny chłopiec leci gdyby strzała,
Jednym zamachem odchylając lotno
Kitajkę, atłas i dymę, i płotno.
Chciwym pożera okiem wszystkie cuda:
Z róży kolanka, z alabastru uda.
Przy ślicznych uściech swe usta położył,
Sześć razy konał i sześć razy ożył.
Klimena, grotem Kupidyna pchnięta,
Podnosi w niebo zemdlone oczęta.
Krzyk zapalonej miluchnej twarzyczki
Świadczy, że szczupłe do rozkoszy drzwiczki.
Szczęśliwa paro, miej uciechy trwałe,
Niech ci się nocy zawsze zdają małe!
Nie przepisze was nikt szczerym kochaniem,
Ani gołąbki miłosnym szemraniem.
Ani się tak bluszcz koło drzewa wije,
Jak Dorant koło Klimenowej szyje,
Ani ostryga tak ściśle zamknięta,
Jak ściśle wasze splecione nożęta.
Dziękujcie niebu za takie przymioty:
Anieli równej nie znają pieszczoty.