Wiersz miłosny Teofila Lenartowicza pod tytułem Kapryśna

Kapryśna

Bożesz, mój Boże, co mnie się stało?

Wciąż takam smutna, taka nieswoja,

Jakby co złego spotkać mnie miało,

Spokoju nie ma duszyczka moja.

Myślałam, że mi powiędły róże,

Wyjrzę na ogród — kwitną przecudnie;

Myślałam rano, że przyjdą burze,

Tymczasem cicho przeszło południe.

Najczystrzy błękit na całym niebie,

Ani jednego nie ma obłoczka;

Czego ja smutna? pytam się siebie,

O czym ja myślę i gubię oczka...

Siadam do grania — co wezmę w rękę,

To wszystko mi się zdaje nieładne:

Wezmę mazurka, wezmę piosenkę,

Przewracam, szukam, żadne a żadne.

Otwieram okno, powietrze świeże

Napełnia pokój wonią rezedy;

I to mnie smuci, i żal mnie bierze,

Jakbym co złego zrobiła kiedy...

 

Gdyby to można... ej, co ja roję?

Gdyby to można... jak ja dziecinna,

Gdyby to można... ach! aż się boję,

Myślę rzecz taką, com nie powinna...

Gdyby to słońce nie tak świeciło,

Ale się błyszczy, że aż mnie mroczy,

A nie wiem, komu dobrze by było,

Żeby mu padał blask w same oczy.

Dziewczyny idą zbierać maliny,

Wezmę dzbanuszek i pójdę z niemi;

Niech sobie idą wiejskie dziewczyny,

Ja się zostanę, tak jakoś źle mi.

"Co tobie duszko?" — ja nie wiem sama,

Suche mam oczy, a serce płacze,

Ja nieszczęśliwa, zobaczy mama,

Że ja miłego nic nie zobaczę;

Że ja zmarnuję śliczny wiek młody

Albo się cała we łzach roztopię,

Puść mnie, matuniu, pójdę do wody...

 

"Czy się utopisz?..."

 

— Nie — nie utopię. —