Wiersz miłosny Williama Wordswortha pod tytułem Była upojnym przywidzeniem

Była upojnym przywidzeniem

Była upojnym przywidzeniem,

Gdy oczy pierwszy raz promieniem

Wdzięku olśniła; zjawą czaru,

Dla upiększenia minut paru

Zmaterializowaną, z okiem

Jak gwiazda, z włosów wokół zmrokiem,

Gdy wszystko inne w jej rozkwicie

Miało wzór w dniu majowym, w świcie;

I kształt ten, choć pogodą łudził,

Nawiedzał, nękał, ze snu budził.

 

Z bliska ujrzałem, że to dziwo

Jest Duchem, lecz zarazem żywą

Dziewczyną — która ze swobodą

Niewinną dąży, dokąd wiodą

Młodzieńcze kroki; kimś o twarzy,

Gdzie słodycz wspomnień równoważy

Słodycz obietnic; o naturze

Człowieczej, z miejscem na nieduże,

Codzienne troski, proste chętki,

Przelotne łzy i uśmiech prędki.

 

Dziś umiem w mym podwójnym cudzie

Czuć jedno tętno; jest jak ludzie,

Składa się z myśli i oddechu;

Jak inni, dąży bez pośpiechu

Przez życie w śmierć; rozumna, stała,

Przezorna, wierna — doskonała

Kobieta; z rąk jej ludzkich biorę

Pociechę, pomoc i podporę;

A jednak — wciąż Duch, jak przed laty,

Wciąż anioł jasny i skrzydlaty!

Przełożył
Stanisław Barańczak