Wiersz miłosny Zofii Nałkowskiej pod tytułem W ogrodzie

W ogrodzie

I

 

Jak się dostałaś do mego ogrodu,

Jasna, okrutna, płomienna? —

Przecieram oczy, strwożona i senna,

I w cud nie wierzę...

 

Bo nigdy dotąd nie widziałam wschodu,

Bo nigdy dotąd nie widziałam słońca,

Bo nigdy jeszcze ta jasność paląca

Nie padła na moją głowę...

Pierwszy raz widzę, jak brzask rosę strąca

 

Na róże świeże

Pierwszy raz widzę te świty perłowe —

I w cud — nie wierzę...

A noc? — Odeszła ta noc nieskończona,

Noc bezgranicznej tęsknoty...

Przyszedł wschód cudny, purpurowozłoty —

W płomieniach słońce...

Powiedz, ty — jasna — słońcem rozzłocona,

 

Skąd ty się wzięłaś dziś w moim ogrodzie?

Dlaczego dzisiaj — tak wcześnie — o wschodzie?

Czemu w tej krwawej purpurze?

Czy to orszaku twego suną łodzie,

Miłości gońce...

 

Cicho... to lilie mrą... to pachną róże...

To idzie słońce...

 

II

 

Wracam, gdzie kwiaty wiosną rozrzuciła hojna,

Kędy pod morzem kwiatów śpią umarłe żądze —

I wszystkich bram ogrodu zamykam wrzeciądze:

Spojrzałam w oczy słońcu — i wracam spokojna.

 

Dziwna — nie byłam tutaj od samego rana,

A wszystkie kwiaty kwitną mi jak w chwili wschodu...

W seledynowe dale rajskiego ogrodu

Wracam — królowa kwiatów, nie znająca pana.

 

Z niepokojem uklękłam nad brzegiem jeziora...

Co to... głębia blaskami południa się pali?!

Nie — nie... w otchłannej głębi ani jednej fali —

To tylko wód powierzchnia mieni się jak mora:

 

Nikt w głąb twoją nie patrzał, duszo, nikt cię do dna

Nie przenikał, bo słoneczne odbijasz promienie...

Nie tknięty drzemie na dnie biały kwiat — wspomnienie —

To się tylko wód tafla mieni — w słońcu chłodna.

 

III

 

Bez żalu jasne zabiłam wspomnienie.

W piersi mej wszystkie sny dziecka skonały,

Lecz na dnie duszy leżał jeden kwiat —

Zmięłam kwiat biały...

 

Ale nie biłam czołem o kamienie

Nie rwałam włosów i nie darłam szat.

 

IV

 

W haremie tęsknot samotna dziś błądzę,

Spragniona świeżych ust krwi i gorąca,

Spod kwiatów senną wygrzebałam żądzę

I patrzę smutnie w pobladłą twarz słońca.

 

Wieczór nadchodzi fioletową chmurą.

Nie patrzcie na mnie dziś, oczy bratkowe,

Czemu oblewasz się wstydu purpurą,

Różo, i schylasz w dół królewską głowę?

 

Odwróć ode mnie twarz, naturo blada,

Blade zdziwieniem narcyzowe twarze.

Noc idzie, noc... Nie patrzcie — noc zapada:

Dziś jeszcze zwalić chcę moje ołtarze...

 

Cicho — to smutny wieczór... Wzrok przesłania

Jakieś krwi morze i iskier migoty,

Na próżno tłumię rozpaczliwe łkania,

Na próżno tłumię wielkie łzy tęsknoty.

 

Cicho — to smutny wieczór... Drżące dłonie

Z niemym błaganiem wyciągam nad kwiaty...