Tęsknię... To smutny wieczór... Zachód płonie,
We łzach się łamią złota i szkarłaty.
To smutny wieczór... Z białego kielicha
Woń się wznosiła mgłą lekką, błękitną...
Wiesz — kto raz w życiu tą wonią oddycha....
Prawda — te kwiaty dzisiaj już nie kwitną.
Wiesz — ten ostatni zmięłam własną dłonią,
Biały, przeczysty, cudny kwiat — wspomnienie...
Wiesz — kto raz w życiu oddychał tą wonią,
Nigdy już... — Cicho. Idą nocne cienie.
V
Nie chcę czekać zachodu ponurej legendy,
Umrę w chwili, gdy świat się południem rozpala,
Na łożu purpurowych róż Heliogabala,
Ustawionym pomiędzy sztywnych lilij rzędy.
Chcę umrzeć w mym ogrodzie, umrzeć — odurzona
Wonią kwiatów, mdlejących w tęsknocie do słońca,
Umrzeć spokojna — czysta — wieczyście gardząca
Życiem, które mi z dala pręży swe ramiona.
Chcę umrzeć w mym ogrodzie, umrzeć — bez tęsknoty
Za nieziszczoną wizją białego wspomnienia,
Bez jęków pożegnania, bez hymnów pragnienia,
Bijąc kaskadą śmiechu o strop nieba złoty.
Wróciłam, gdzie mię kwiatów mych drużyna rojna
Wita — i w niepodzielnym państwie mym znów błądzę —
I wszystkich bram ogrodu zamykam wrzeciądze:
Spojrzałam w oczy słońcu — i umrę spokojna.