Wiersz miłosny Adama Mickiewicza pod tytułem Sen (z lorda Byrona)

Sen

(z lorda Byrona)

Dwoiste życie nasze: sen ma świat udzielny

Śród otchłani nazwanych bytem i nicestwem,

Nazwanych, lecz nieznanych — sen ma świat udzielny,

Z rzetelną władzą rządząc nad marnym królestwem.

Mary i życie biorą, i postaci noszą,

Rozczulają i dręczą, i łechcą rozkoszą.

Troski dzienne ciężarem przywalają sennym

I ujmują ciężaru naszym pracom dziennym.

One się do istoty naszej mogą wcielić2,

Zabrać połowę czasu i byt nasz podzielić.

Jak posłance wieczności — błysną i przepadną,

Jako przeszłości duchy — często przyszłość zgadną,

Jak wróżące Sybille — ciemność do ich ręki

Składa tyrańskie berło rozkoszy i męki.

One, gdy zechcą, na to przerobić nas mogą,

Czym nie byliśmy nigdy; — one rażą trwogą,

Wywołując cień z grobów. — Więc mary są cienie?

Przeszłość nie jestże cieniem? Czymże jest marzenie?

Robotą duszy — dusza może wyprowadzić

Z nicestwa światy nowe i na nich osadzić

Doskonalsze od ziemskich kształty promieniste,

Wlać im duch trwalszy, niźli w ciała rzeczywiste.

 

Opowiem wam, co mi się dawniej przywidziało:

Może we śnie — bo kiedy sen uwięzi ciało,

Duch wolny może obiec rozległą krainę

I długie pasmo życia w jedną zwić godzinę.

Zdało mi się, żem widział młodych ludzi dwoje,

Chłopca i dziewkę; stali na wzgórku oboje,

A wzgórek był zielony, pochyłej urody,

Niby jaki przylądek; tylko zamiast wody,

Wkoło żywy krajobraz i powiewna fala

Kłosów i sianożęci, i gdzieniegdzie z dala

Porozrzucane chaty — nad nimi dym bury

Ulotne snuł kolumny. Sam wierzchołek góry

Zdobiły zasadzone drzew i kwiatów wieńce;

Nie przypadek je sadził, lecz umyślne ręce.

Chłopiec i dziewka patrzą — ta na okolice

Piękne jak ona sama, a ten na dziewicę.

W nim rozwija się młodość, w niej piękność rozkwita,

W obojgu młodość, ale młodość rozmaita. —

Jak wśród niebios jaśnieje wdzięczna twarz księżyca,

Tak wpośród lat niewieścich jaśniała dziewica;

Chłopiec był laty młodszy, lecz starsze nad lata

Serce jego; wzrok jego w całym kręgu świata

Jedyne tylko widział swej kochanki lice,

I widział ją przed sobą, w niej utkwił źrenice

I nic mógł ich oderwać; nie było w nim ducha,

Ona była mu duchem; głosu jej drżąc słucha,

Ona była mu głosem; on swych oczu nie ma,

Ona była mu okiem: bo ścigał oczyma

Jej spojrzenia i wszystkie oglądał przedmioty

W świetle od niej odbitym; on nie ma istoty,

Nie ma życia: w nią przelał całe życie swoje,

W niej jako w oceanie wszystkie myśli zdroje

Pogrążył; za jej słówkiem, za ręki dotknieniem

Krew w nim ścina się lodem albo wre płomieniem.

Twarz jego na przemiany goreje i bladnie,

Serce boli i bolów przyczyny nie zgadnie.

Lecz ona słodkich jego cierpień nie podziela,

Wzdycha, lecz nie do niego — ma w nim przyjaciela,

Ma brata, i nic więcej! — On przestawał na tern,

Że ją zwał przyjaciółką, że go zwała bratem;

Teraz nie chce przestawać. Skądże ta różnica?

Czas rozwiązał zagadkę — kochała dziewica,

I kochała innego; i właśnie w tej chwili,

Gdy oboje na górze stali i patrzyli,

Ona wzrokiem kochanka dalekiego nęci,

Żeby leciał tak bystro, jak lecą jej chęci.

 

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

 

Widać gmach starożytny; — stoi u przedsienia

Rumak z siodłem do drogi, — w gotyckiej kaplicy

U ołtarza był chłopiec — nie widać dziewicy.

Chłopiec blady, samotny, przechodził się, myślił,

Usiadł, dobywa pióro, kilka słów nakryślił

I z pochyloną głową, na ręku oparty,

Wstał znowu, wstrząsnął głową i pisane karty

Na części rozerwawszy, w drżącej ciśnie dłoni,

I z gniewem w zębach szarpie, ale łez nie roni.