Wiersz miłosny Adama Mickiewicza pod tytułem Sen (z lorda Byrona) [Strona 2]

Uspokoił się nieco, zapalone lica

Ostygły i zmartwiały, — wtem wyszła dziewica;

Z obojętnym uśmiechem spotyka młodziana,

Choć dostrzegła, że była od niego kochana,

Że jej cień jako całun padł na jego duszę,

I zgadła, że on dla niej ma cierpieć katusze

Długie, straszne; — nie zgadła, że miał cierpieć wiecznie.

Chłopiec wziął ją za rękę; obojętnie, grzecznie

Spojrzał — i w tej mu chwili na zwierciadło lica

Wybiła niewymownych uczuć tajemnica,

I zagasła, i znowu czoło zaszło mrokiem,

Znowu puścił jej rękę i powolnym krokiem

Oddalił się w milczeniu, nie żegnał dziewicy.

Rozstali się z uśmiechem, — on wyszedł z kaplicy,

Raz jeszcze na ojczyste gmachy okiem rzucił,

Dosiadł konia, pojechał — i więcej nie wrócił.

 

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

 

Chłopiec dorósł młodzieńca — w obce pokolenia,

W dalekie zbłądził kraje i pod wschodnim słońcem

Poił duszę płomieniem, — on wiecznym był gońcem

Na lądzie i na morzu. Dokoła postaci

Podobne jemu krążą, przyjaciół czy braci?

 

Tu mnóstwo scen okropnych snuło się od razu,

I ów chłopiec był cząstką każdego obrazu.

Ujrzałem go na koniec; dziwacznie przebrany,

Gdzieś daleko, w obozie wschodniej karawany,

Śród połamanych kolumn, na gruzie pomników,

Co przeżyły imiona swoich budowników,

Leżał; a przy nim wielbłąd żuł resztę obroku,

Kilka arabskich koni pasło się u stoku.

Podróżni, których znużył upał całodzienny,

Drzemali w cieniu ruin, — on jeden bezsenny,

Na ręku wsparty, oczy na północ obrócił,

Z twarzą natchnienia pełną — rozmyślał czy nucił?

Niebo czyste tak wszystkie chmury zdjęło z siebie,

Że ledwie co nie widać Pana Boga w niebie. —

 

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

 

Dziewica z oblubieńcem pierścionki zamienia.

On — ją pojął, mnogimi osypał dostatki;

Widzę ją w cudzym domu, słyszę imię matki;

Otaczają małżonkę wesołe plemiona,

Nadobne syny, córki — ale za cóż ona

Jakąś tęsknoty chmurą wdzięczną postać mroczy,

Zdradzając tajną boleść, co jej serce toczy?

Źrenice niegdyś jasne zamgliła powłoka,

Niby jakaś łza dawna, przystygła do oka;

Skądże to? — wszak z kochankiem złączona na wieki,

Wszakże ten, co ją kochał, jest od niej daleki,

Nie będzie myśli czystych złym życzeniem brudzić,

Nie będzie jej westchnieniem nieumyślnym nudzić.

Czegoż smutna? — Wszak darmo wzajemności żądał,

Darmo w jej oczach zimnych nadziei wyglądał.

Wzgardzony, nie jest pewnie sprawcą jej katuszy,

Jest widmem dla pamięci, nie sępem dla duszy.

 

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

 

Młodzieniec znowu szuka domowego cienia.

Widzę go przed ołtarzem, z nim oblubienica

Młoda, wdzięcznej postawy, nadobnego lica:

Lecz nie była to owa najpierwsza kochanka,

Owa gwiazda błogiego młodych lat poranka.

Musiał o niej zapomnieć — stoi zadumany,

Rozpatruje kościelne sklepienia i ściany —

Zadrżał i w tej mu chwili na zwierciadło lica

Wybiła niewymownych uczuć tajemnica,

I zagasła — i znowu czoło zaszło mrokiem.

Pogląda na swą żonę, ale błędnym wzrokiem,

Powtarza jej przysięgi, których nie rozumie;

Z kim jest, gdzie jest, zapomniał w sprzecznych myśli tłumie.

Widzi tylko swą młodość, stary gmach, kaplicę,

I listek poszarpany, i swoją dziewicę.

Te przypomnienia kirem śmiertelnej zasłony

Oddzieliły na wieki młodzieńca od żony; —

Po cóż w takiej godzinie takie przypomnienia?

 

Tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia.

 

Widzę dawną dziewicę. Jakie w niej odmiany!

Ona w suchotach duszy; — jej rozum znękany

Opuścił ster myślenia, wzrok jej dziko lata,

Blask, co świeci w jej oku, nie jest z tego świata;

Ona jest jak królowa nad państwami marzeń;