Wiersz miłosny Czesława Markiewicza pod tytułem jeszcze się łudzę że rozsuwając

jeszcze się łudzę że rozsuwając

jeszcze się łudzę że rozsuwając uda

myślisz o tym samym wierzchołku którego zdobywaniem

karmimy resztki zetlałego optymizmu

że w wirówce krwi zasiedlamy bezludne wyspy

najmniejszej z możliwych

liczb mnogich

ty i ja

a jednak ludzie choć na przeciwnych biegunach płci

i wszystko czego dotykamy co pocimy i po czym zakłopotani

przykrywamy się prześcieradłem milczącego zażenowania

że tak łatwo tak szybko i w tym samym języku

dzielimy radość ewentualnego tworzenia

nawet jeśli rozsnuwam mgiełkę złudzenia

śmiałą wulgarnością mojżeszowej laseczki

kiedy możliwe jest przejście na drugą stronę świata

i wszystko to jednym staje się świtem i po równo dzielonym

zmierzchem jednym zmarszczeniem brwi

jednym zmęczeniem i pretensją jedną

 

jednak gdy nastało sakramentalne teraz

zabrakło słowa tęsknoty i uzasadnienia

aby wypędzić czającą się od zawsze jak wąż samotność

tę przykrą i sprzykrzoną wartość jedyną realną

i niepodważalną liczbę pojedynczą

ten lęk znowu tylko przed słowem

przed pożegnaniem na pogorzelisku struchlałego języka