Wiersz miłosny Felicji Kruszewskiej pod tytułem Prostytutka

Prostytutka

Jak przybitą mnie trzymał do łóżka

przez noc całą do szarego rana.

Spadła czysta na ziemię poduszka,

kiedym kładła się z nim spać pijana.

 

Na mej twarzy gorące dyszały

usta całe wódką przesiąknięte,

i ramiona mnie obejmowały,

jakby więzy — jak łańcuchy przeklęte.

 

Och, gorąco było i czerwono

i dymiła zgaszona świeca.

Twarz miał mokrą od potu i słoną,

Dolatywał przykry swąd od pieca.

 

Bóg jest pewno nad wszystko surowszy,

że tej nocy nie uczyni krótką.

Kiedy zasnął, na brzeg mnie zepchnąwszy,

chciałam płakać cichutko, cichutko.

 

Kiedy wreszcie wychodził przedświtem,

to mi rzucił pieniądz i wyzwisko.

Coś jęczało jak w dzwonie rozbitem

to daleko, to znów bardzo blisko.

 

Pełno było dymu z papierosa,

w piersiach kłuło mnie coś tak głęboko.

Na stół weszłam w koszuli i bosa,

otworzyłam okienko szeroko.

 

Było cicho — cicho — błękitno.

Mały wróbel po dachu skakał.

Coś krzyknęłam okropnie do Boga.

Bóg zrozumiał. Białym śniegiem płakał.