Wiersz miłosny Fryderyka Schillera pod tytułem Wolnomyślicielstwo namiętności

Wolnomyślicielstwo namiętności

(Gdy Laura zawarła związek
małżeński w r. 1782)

O nie! Dłużej nie będę staczał takich bojów,

Nadludzkich bojów obowiązku!

Jeśli nie możesz, cnoto, stłumić żądz płomiennych,

Nie żądaj takiej ofiary!

 

Przysiągłem sobie, tak, sobie złożyłem przysięgę,

Że sam siebie ujarzmić zdołam.

Oto Twój wieniec. Niech na wieki go postradam!

Odbierz mi go i pozwól mi grzeszyć!

 

Spójrz, o bogini na mnie, u stóp Twego tronu,

Gdziem niedawno, zuchwalec, się modlił.

Oto ją odwołuję, przedwczesną przysięgę,

Niechaj będzie zerwany ten straszliwy pakt,

 

Któryś na mnie wymogła w żarliwej godzinie,

Kiedy marzyłem w słodkim odurzeniu

I wrzała we mnie krew w niedozwolonych porywach —

Wtedyś to mi podstępnie z piersi go wyrwała.

 

Gdzie owe ognie, co mnie jak elektryczność spalały,

Gdzież ów talizman niezwalczonej mocy?

Tylko w tamtym pogrążony szale mógłbym dotrzymać przysięgi,

Którą tak nierozumnie złożyłem.

 

Niech się rozerwie to, co mnie i Ciebie związało!

Ona mnie kocha — niechaj więc stracę Twój wieniec!

Szczęśliw, kto w upojeniu błogim zatopiony

Lekko jak ja upadek swój znosi.

 

Ona widzi jak czerw toczy kwiat mojej młodości,

I wiosnę mą widzi w odlocie.

Milcząc podziwia bohaterskie wyrzeczenie

I wielkodusznie wyznacza nagrodę.

 

Nie ufaj piękna duszo, tej anielskiej łasce!

Twa litość mnie do grzechu zbroi,

Czyż może istnieć w niezmiernych życia obszarach

Inna, piękniejsza niźli Ty nagroda?

 

Niźli grzech, od któregom zawsze uciec pragnął?

Cóż to za los okrutny!

Jedyna zapłata, co koronuje mą cnotę,

To cnoty mej ostatnia chwila.

 

Zapominając o tej rozkosznej truciźnie

Przed którą zadrżeć powinienem,

W milczeniu ważę się do piersi cię przytulić —

Już na wargach twych płonie mój pierwszy całunek.

 

Och, jakże szybko w jego płomienistym żarze,

Jakże szybko, o Lauro, topnieje

Cieniutka pieczęć na tych przedwczesnych przysięgach

I rwie się ów tyrański łańcuch obowiązku.

 

Wybiła upragniona godzina spotkania,

Już mi zajaśniał świt przyszłego szczęścia —

Tyś wysłuchała mnie — drżą wargi twe płonące,

I przyzwolenie czytam w twym spojrzeniu.

 

Lecz mnie przeniknął lęk przed szczęściem tak już bliskim,

Jam się je zdobyć nie ośmielił.

Przed Twą boskością zachwiała się moja odwaga,

I ja, szalony, nie sięgnąłem po nie!

 

Skądże to drżenie, ta zgroza nie do opisania,

Gdyś mnie objęła swym ramieniem czułym?

Czy twą przysięgę rani nawet serca wrzenie,

I obce więzy Cię niewolą?

 

Ów zwyczaj, który prawo solennie utrwala,

Miałbyż uświęcać złe dzieło przypadku?

O nie! Bez lęku stawię czoła takiemu związkowi,

Który sama Natura ze wstydem odrzuca.

 

O nie drzyj! — jako grzesznica przysięgłaś —

Twe wiarołomstwo to zbożny akt skruchy.

Wszak moim było serce twe, zgubione przed ołtarzem.

Niebo nie igra radościami ludzi.