inną, która miała okazać się ważniejsza i bardziej satysfakcjonująca. W każdym razie doszła w końcu do wniosku, że kocha Martina, i to z wzajemnością. Po nieodzownej prezentacji rodzinom obu stron - surowy ojciec Martina na początku przeciwstawiał się małżeńskim zamiarom syna - zawarli ślub w czerwcu 1953 roku. Przysięga panny młodej, że będzie posłuszna mężowi, została z ceremonii usunięta.

Noc poślubną spędzili w salonie pogrzebowym należącym do przyjaciół rodziny, ponieważ w kraju wolności, jakim mieniła się Ameryka, prawo stanu, w którym żyli, zabraniało wynajmowania czarnym pokojów w hotelach. W sierpniu, po lecie spędzonym głównie u gościnnej rodziny Kinga, powrócili do swego małego mieszkanka w Bostonie, aby ukończyć studia i dzielić obowiązki gospodarskie. Był znośnym kucharzem, ale w praniu okazywał więcej chęci niż umiejętności. Dodatkowo wygłaszał kazania w kościołach. Coretta śpiewała na koncertach. Poranne niedzielne kazanie Martina wywarło wielkie wrażenie na jej matce, która odwiedziła ich pod koniec roku akademickiego. Podobnie, chociaż zupełnie inaczej, odebrała jego błaznowanie na wrotkach po południu tego samego dnia. Wesołe usposobienie męża nieustannie opromieniało życie Coretty.

Pod koniec lata 1954 roku małżeństwo, po formalnym zakończeniu studiów, wróciło na południe do Montgomery w Alabamie, gdzie Martin został pastorem w Dexter Avenue Babtist Church. Coretta nie była zadowolona, że wrócili do stanu słynącego z otwartego rasizmu, ale wiernie podążała za nim. Piętnaście miesięcy przebiegło im bardzo pracowicie, ale - jak przyszłość pokazała - miał to być najspokojniejszy i najpogodniejszy okres w ich małżeńskim życiu. Martin trzy godziny przed śniadaniem i trzy godziny po obiedzie spędzał nad swoją dysertacją naukową, a ona tymczasem trenowała jako kucharka, gospodyni, parafialna sekretarka, chórzystka, pomocnik pastora i latem 1955 roku (wkrótce po uzyskaniu tytułu doktora filozofii) - jako przyszła matka. Pierwsze z ich czworga dzieci urodziło się w listopadzie tego samego roku.

Trzy tygodnie później piętnastomiesięczny okres spokoju w ich życiu skończył się raz na zawsze w momencie aresztowania krawcowej z Montgomery, Rosy Parks. Ta pracująca na pół etatu sekretarka Krajowego Stowarzyszenia na Rzecz Postępu Ludności Kolorowej została osadzona w areszcie za uporczywe naruszanie obowiązującego w Montgomery segregacyjnego zarządzenia, które zabraniało zajmowania w autobusach miejsc wydzielonych dla białych; nakazano jej wstać i udać się na "tył autobusu, gdzie jest jej miejsce". Dla większości z pięćdziesięciu tysięcy czarnych, zamieszkałych w Montgomery, to wydarzenie było ostatnią kroplą, która przelała kielich bezustannych gorzkich upokorzeń. Adwokat Rosy Parks, uzyskawszy jej zwolnienie za kaucją, przekonał Martina i jego przyjaciela od najmłodszych lat, Ralpha Abernathy'ego, oraz inne aktywniejsze jednostki, aby wspólnie starali się nakłonić czarną ludność do bojkotowania środków komunikacji miejskiej.

Krasomówcze zdolności, jakie Martin ujawnił na kolejnych wiecach, wyniosły go na czoło ruchu protestu. ("Byliśmy zadziwiająco cierpliwi... ale dzisiaj zebraliśmy się tutaj po to, aby skończyć z upokorzeniem, które każe nam cierpieć wskutek braku wolności i sprawiedliwości".) Wkrótce także, zwłaszcza kiedy został wybrany do przywódczej grupy bojkotowego zrywu, spokój na zawsze ulotnił się z domu Kingów. Telefon dzwonił nieustannie; wyrażano wyrazy poparcia i chęć współpracy, ale także groźby ziejące jadem nienawiści, odnoszące się nie tylko do niego, ale także do jego żony i rodziny. W obawie o bezpieczeństwo małej córeczki Coretta umieściła ją w sypialni z tyłu mieszkania na wypadek, gdyby podłożono bombę pod ich dom. Bomba, która wybuchła w nocy 30 stycznia 1956 roku, w osiem tygodni po aresztowaniu Rosy Parks, zdemolowała przód domu, ale na szczęście żaden z mieszkańców nie odniósł obrażeń.

Osiem zimowych tygodni było ciężką próbą w życiu czarnej społeczności miasta; ratowano się tworzeniem puli samochodów, furgonetek i taksówek, korzystano z wózków, koni i mułów, ale także przemierzano pieszo kilometrowe odcinki drogi do sklepu, do kościoła, do lekarza, a wszystko po to, aby się nie poddać. Brutalny atak na siedzibę Kinga przebrał miarę ludzkiej cierpliwości. Rozwścieczony i zdesperowany tłum, w dużej mierze uzbrojony, zebrał się tej styczniowej nocy przed zdemolowanym domem pastora, szykując się do poważniejszego starcia z białymi. Jednakże wystąpienie Martina, który im powtarzał: "kochajcie swoich wrogów", wpłynęło łagodząco na wzburzone nastroje. Pomimo napiętej sytuacji ani, on, ani nikt z jego i jej rodziny nie był w stanie namówić Coretty, aby ze względów bezpieczeństwa wyjechała do swoich krewnych, do Marion. To był jej mąż, człowiek, którego kochała i którego nie chciała opuszczać w krytycznej chwili, kiedy była mu najbardziej potrzebna. A jak wyznał później, gdy niebezpieczeństwo minęło, potrzebna mu była rzeczywiście i to nie tylko wówczas, ale i przez całe ich małżeńskie życie.

Bojkot trwał ponad dziewięć miesięcy. Biali stosowali różne