granice. Pewnego razu w rozmowie z dziećmi przyznała się, że samo tylko dotrzymywanie kroku Winstonowi wyciągało z niej wszystkie soki, a przecież jej serdeczne angażowanie się w sprawy tryskającego żywiołową energią małżonka nadawało życiu gorączkowe i przeważnie uciążliwe tempo. (Nawet Franklin Roosevelt stwierdził przy jakiejś okazji, że jej mąż jest "wielkim człowiekiem, skoro może mu pani dotrzymać kroku".) Winston w swej politycznej karierze brał udział w piętnastu kampaniach wyborczych. Podczas każdej była przy jego boku, nawet w tych po II wojnie światowej, kiedy dobrze wiedziała, że lepiej byłoby dla niego wycofać się z politycznej areny. Występowała niezliczoną ilość razy na wiecach, narażając się często na gwizdy i obelgi. Raz nawet została opluta. W roku 1912 towarzyszyła mu w podróży do Irlandii w nadziei, że jej obecność zdoła go w jakiejś mierze uchronić przed niebezpiecznymi atakami. Rzeczywiście wystąpienia były mniej gwałtowne, niż się spodziewano. Rola żony premiera była również uciążliwa, zwłaszcza że niezbyt przepadała za nieustannymi towarzyskimi spotkaniami. Wśród zachowanych papierów znajduje się dokument informujący, że podczas pierwszych dziewięciu miesięcy 1944 roku Churchillowie wydali siedemdziesiąt pięć obiadów i dziewiętnaście kolacji, co wynosi przeciętnie ponad dziesięć przyjęć w miesiącu, nie licząc tych, w których musieli brać udział z racji jego stanowiska. Nic zatem dziwnego, że sprzeciwiła się stanowczo ich powrotowi na Downing Street 10 w roku 1951, po sześcioletniej przerwie, chociaż, kiedy się już ostatecznie zdecydował przyjąć wyzwanie, lojalnie znowu stanęła przy jego boku. Mając takiego męża jak Winston, niełatwo było rozdzielić miłość do mężczyzny od miłości do kraju.

W potrzebie zawsze była pod ręką. Pewnego razu, kiedy rozgrywki wśród brytyjskich polityków niebezpiecznie przybrały na sile, ocaliła mu życie. W listopadzie 1909 roku, gdy wysiedli z pociągu na stacji kolejowej w Bristolu, młoda i dość wysportowana sufrażystka rzuciła się na Winstona z biczem do konnej jazdy. Ten złapał ją za nadgarstki i nie puszczał, ale ona, manewrując zręcznie wśród tłumu, popychała go przed sobą na krawędź peronu. Pociąg już ruszał i stojąca kilka metrów dalej Klementyna spostrzegła nagle, że jej mąż lada chwila zostanie wtrącony między koła pociągu nabierającego już rozpędu. Pokaźny bagaż, jaki tarasował jej drogę, okazał się w tym wypadku nic nie znaczącą przeszkodą; w sekundzie znalazła się przy nim, chwyciła za połę płaszcza i odciągnęła od niebezpiecznego miejsca. Prawda, że nigdy nie zdołała go przekonać do idei feminizmu, której była żarliwą zwolenniczką, ale metoda perswazji młodej kobiety wydała jej się zbyt radykalna. Podobnego zdania - nie trzeba dodawać - byli również obecni przy tym policjanci, którzy odwieźli wojowniczą pannę w odosobnione miejsce.

W 1915 roku po klęsce pod Gallipoli, o którą niesłusznie obwiniono Churchilla i która kosztowała go utratę posady pierwszego lorda admiralicji, Klementyna - jak powiedziała później jednemu z jego biografów - sądziła, że jej mąż "umrze z żałości". Była jego podporą i pocieszeniem podczas ponurych dni nagonki ze strony rządu, prasy, a nawet większości opinii publicznej. Wówczas to zdecydowała się wystosować ostry, chociaż bezskuteczny, pisemny protest do premiera. A w parę miesięcy potem, w marcu 1916 roku, pozwoliła sobie na wybuch oburzenia. Było to podczas lunchu, w którym uczestniczył także lord Fisher, główny przeciwnik Winstona i pretendent do jego stanowiska. Nie szczędził docinków pod adresem urlopowanego z frontu podpułkownika Churchilla za wojenną politykę admiralicji na morzu. "Proszę się odczepić od mego męża - wykrzyknęła Klementyna. - Już raz go zniszczyliście. Proszę go zostawić w spokoju!" (Nie miała wielkiego szacunku dla szarży. O jednym z wyższych brytyjskich oficerów wyraziła się kiedyś, że jest to "jeden z niewielu interesujących generałów spośród generalskich grzybów".)

Innym razem podczas II wojny światowej straciła panowanie nad sobą, zachowując jednocześnie pełną godności postawę. Było to w lipcu 1940 roku, wkrótce po objęciu przez Winstona stanowiska premiera. Obserwowała mękę, jaką przeżywał w związku z koniecznością podjęcia po upadku Francji decyzji zniszczenia przez Królewską Marynarkę dużej części francuskiej floty z obawy, że dostanie się w ręce Niemców. Podczas lunchu na Downing Street zwróciła się do generała de Gaulle'a mówiąc, iż ma nadzieję, że pozostałe francuskie okręty wojenne przyłączą się do walki ze wspólnym wrogiem. Odpowiedział jej oschle, że francuska flota znacznie chętniej by obróciła swoje działa w stronę... Brytyjczyków. To oświadczenie sprowokowało ją do zrobienia uwagi po francusku, iż jej zdaniem nie wypada, aby sojusznik oraz gość robił tego rodzaju komentarze. Winston, siedzący po przeciwnej stronie stołu, zorientował się, że rozmowa przyjmuje niepożądany obrót, i wtrącił pojednawczo, iż jego żona jest czasami zbyt biegła w fran-cuszczyźnie. Ale Klementyna przerwała mu w pół słowa oświadczając, że są pewne drażliwe sprawy, które tylko kobieta może otwarcie