Pogorszenie się stanu psychicznego dałoby się łatwiej zauważyć, gdyby reprezentowała typ osobowości spokojnej i zrównoważonej, ale u Zeldy, usilnie starającej się wraz ze Scottem o utrwalenie ich wizerunku i znaczącej pozycji w awangardzie ekscentrycznego towarzystwa Nowego Jorku, wydawał się jedynie bardziej naturalny. Podczas podróży na południe Francji w 1924 roku, po nieudanym flircie z pilotem francuskiej marynarki, targnęła się na życie, łykając garść proszków nasennych, z którymi się już teraz nie rozstawała. Wiele lat później zapytany o ten flirt ów lotnik stanowczo zaprzeczył, aby między nim a Zeldą zaszło coś poważniejszego, i że tylko "niezdrowa wyobraźnia Fitzgeraldów" kazała im dramatyzować całą sytuację. (Rozpowszechniali na przykład plotki, że popełnił samobójstwo, podczas gdy on jeszcze przez wiele lat od tego wydarzenia pełnił zaszczytną i wierną służbę we francuskiej marynarce.) Stopniowo ulegająca rozpadowi osobowość Zeldy wydawała się wzywać Scotta na pomoc. Osobowość zaś samego Scotta przetrwała te burze nienaruszona. Ale czuł, że ich związku nie da się już uratować. Stan Zeldy nie ulegał poprawie. W rok później podczas kolacji w gronie przyjaciół w ekskluzywnej restauracji na Rivierze Zelda, pragnąc zwrócić na siebie uwagę Scotta, który gdzieś na sali flirtował otwarcie z fascynującą go Isadorą Duncan, stanęła nagle na krześle, przeskoczyła przez stolik i zniknęła w czeluściach znajdującej się z tyłu ciemnej klatki schodowej. Dopiąwszy celu poszła do łazienki obmyć z krwi zranione kolana i oczyścić ubranie.

Tu już nie chodziło o to, że jej zachowanie kontrastowało w jakiś szczególny sposób z zachowaniem samego Scotta. Małżonkowie Fitzgerald obydwoje w równej mierze byli motorem ekscentrycznych zachowań swego światowego otoczenia, napędzanym głównie przez alkohol. Hadley Hemingway określił ich jako "kłopotliwych przyjaciół", dla których rzeczą naturalną było złożenie nie zapowiedzianej wizyty o czwartej nad ranem w zaprzyjaźnionym domu na zakończenie wesoło spędzonego wieczoru. Pewnego razu na przyjęciu wydanym przez ich najlepszych przyjaciół pijany Scott zaczął wyrzucać przez okno cenne weneckie kieliszki gospodarzy; byłby wyrzucił wszystkie, gdyby przyjaciel nie powstrzymał go i nie poprosił, aby przez jakiś czas przestali u niego bywać. Ernest Hemingway uważał Scotta za człowieka nieznośnego, ale uznawał jego wielki talent, który wart był czasami, aby go poprzeć, ale który - jak utrzymywał sławny pisarz - nigdy się w pełni nie rozwinie, dopóki przy jego boku będzie ta zwariowana Zelda.

Scott miewał swoje bezrozumne momenty - zwłaszcza kiedy był pijany. Ale nie znał dojmującego poczucia braku bezpieczeństwa ani dręczącej świadomości własnej niekompetencji, jak to było u Zeldy. W grudniu 1926 roku po powrocie do Ameryki pojechali do Kalifornii (podpisał umowę na scenariusz filmowy), gdzie Scott wdał się w przelotny flirt z młodą hollywoodzką aktorką. W powrotnej drodze pociągiem na Wschodnie Wybrzeże w ferworze szczególnie gwałtownej sprzeczki Zelda wyrzuciła przez okno swój platynowo-brylantowy zegarek, który otrzymała od Scotta w przedślubnym prezencie. Po przyjeździe rzucili się znowu w wir nie kończących się pijackich libacji oraz kolejnych sprzeczek i pojednań aż do chwili, kiedy to całkiem niespodziewanie Zelda zarzuciła wszelkie próby pisania i malowania i postanowiła zostać zawodową tancerką. Zdecydowana osiągnąć karierę drugiej Pawłowej, ćwiczyła uparcie w studiu baletowym w Nowym Jorku. W przerwie znowu wybrali się w podróż do Europy, do Paryża. Miała już wówczas dwadzieścia siedem lat.

Mordercza, zapamiętała praca doprowadziła organizm Zeldy do stanu krańcowego wyczerpania fizycznego i psychicznego. Zaczęła miewać halucynacje, słyszała głosy i miewała ataki, które jedynie zastrzyki z morfiny były w stanie uśmierzyć. W maju 1930 roku Scott odwiózł ją do kliniki, a potem, kiedy stwierdzono u niej schizofrenię, do sanatorium w Szwajcarii na dłuższe leczenie psychiatryczne. Zdawała sobie sprawę ze swej choroby, czuła się nią przygnębiona, przerażona i zawstydzona równocześnie. Była w tym zakładzie niczym jaskółka w klatce, w której musiała przebywać już do końca życia.

Była w tej chwili całkowicie zależna od Scotta, tak psychicznie jak i finansowo, jednak nie związana już z nim żadnymi uczuciowymi ani fizycznymi więzami. Listy jej przepełniało niewymowne cierpienie duszy, szaleńcze pragnienie powrotu do zdrowia, do wolności, do niego. Pewnego razu po telefonicznej rozmowie ze Scottem napisała w liście: "Spacerowałam po tych telefonicznych drutach przez dwie godziny, trzymając nad sobą twoją miłość jak parasol dla utrzymania równowagi". Scott łożył na nią i na Scottie i podtrzymywał na duchu, jak tylko mógł, ale napięcie związane z nieregularnymi dochodami oraz rosnące długi coraz bardziej uzależniały go od alkoholu, który dawał mu chwilę odprężenia. W latach 1937 - 1938 przebywał w Hollywood, gdzie pisał scenariusze dla Metro-Gold-wyn-Mayer. Tam też zaczął pracę