Wiersz miłosny Jana Kochanowskiego pod tytułem Ty spisz, a ja sam na dworze

Ty spisz, a ja sam na dworze

Ty spisz, a ja sam na dworze

Jeszcze od wieczornej zorze

Cierpię nocne niepogody,

Użałuj się mojej szkody!

 

Słuchaj, jako bije w ściany

Z gwałtownym dźdżem grad zmieszany;

Ocknij się, a przemów słowo,

Nieużyta białogłowo!

 

Nie na żadną kradzież godzę,

Chocia tak po nocy chodzę;

Wziąłbych przedsię, by co dano:

Łupiestwo czartu porwano.

 

Nigdzie serca mniej hardości

Nie najdziesz jako w miłości;

Gładkość wprawdzie sługi daje,

Ale dzierżą obyczaje.

 

Słuchasz ? Czy mój głos nie może

Dolecieć na twoje łoże ?

Słuchajcie wy, nocne cienie,

I nieumowne kamienie!

 

Do Amfijonowej lutnie

Spieszyły się lasy chutnie,

A niezwyczajne opoki

Ścisnęły się w mur szerokości.

 

Orfeowych strón słuchały

Srogie jędze i płakały,

Gdy, miłością utrapiony,

I pod ziemią szukał żony.

 

Jego pieśni żałościwe

Zjęły bogi nieżyczliwe;

I miał w ręku, co miłował,

By był, nędznik, lepiej chował.

 

Ale nie strzymał umowy,

Więc przyszedł o smutek nowy,

Bo źle się obejźrzał, ali

Czarci panią zaś porwali.

 

Czekać już, nieboże było:

Ale gdy co komu miło,

Trudno wytrwać i czas mały:

Godzina tam jak rok cały.

 

A ja długo mam bić w stróny ?

Już u mnichów słyszę dzwóny.

Dziwnosmy się pomieszali,

Jam nie spał, a ci już wstali.

 

Dobrą noc, jeśli kto słyszy,

A mój wieniec w tej złej ciszy

Niechaj wisi do światania.

Świadek mego niewyspania.