Wiersz miłosny Kamala Chudżandiego pod tytułem Ledwie zaś piękna

Ledwie zaś piękna

Ledwie zaś piękna zstąpiła w ogrody,

Kwiaty o względy jej poszły w zawody,

Wawrzyn się skłonił i przykląkł ostrokrzew,

Do stóp źródlane przypadły jej wody.

Kwietnik widziałem czy raj — nie odgadnę.

Ona — hurysą niebiańskiej urody.

Pamiętaj, serce — szybko więdną róże.

Pośpiesz się przeto, nim nastały chłody.

Na każdym płatku — znaki przeznaczenia,

Czytać je — chyba daremne zachody.

Słuchaj, lekarzu! Cierpienie mnie trawi —

Lekarstwo na nie czy znasz, siwobrody?

Oczy jej — okna ciemnego pałacu,

Rzęsy — cierniami zjeżone przeszkody.

Ze okrucieństwo zabija, słyszałem:

Znoszę je co dzień, nie żądam nagrody.

Mówią, żem nędzarz — nie! jestem bogaczem.

Kocham — to starczy za skarbce i trzody.

Nadeszła: żegnaj marzenie o raju,

Nadeszła: w raj się zmieniły ogrody.

Nikt tu nie wtargnie — uczucie oplotło

Jak pająk wszystkie szczeliny przyrody.

Kto ujrzał pasmo jej włosów puszystych,

Ten niewolnikiem — sędziwy czy młody.

Słuchaj, lekarzu! Cierpienie się wzmaga —

A tobie wciąż nie wiadome powody...

Pewnie ktoś urok na mnie rzucił wiosną:

Zima nadejdzie — żar mój stopi lody...

Odchodzi, żadnych nie rzuca rozkazów —

Lecz jam niewolnik i nie chcę swobody!

Odchodzi: źródło wysycha, liść spada

I przekwitają samotne ogrody.

Ach, nawet miesiąc gaśnie wśród obłoków.

Ciemne są słońca wschody i zachody.

Kamal pijaństwu nigdy nie hołdował —

Dziś w cierpkim winie poszuka osłody.

Lecz cóż to... Pączki znów się otwierają,

Znów trel słowika, ważek korowody:

Ona powraca, namiętna i czuła —

Znów czas nastaje szczęścia i pogody.

Wietrzyk poranny kołysze listowie,

.   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .

Spijam rozkoszy najwspanialsze miody.

Post porzuciłem, modlitwę i prawo

Dla łaskawego daru jej urody.

Ludzie, nazwijcie Kamala szaleńcem:

Piękna zstąpiła w miłości ogrody.

Przełożył Wiktor Woroszylski