Wiersz miłosny Marii Grossek-Koryckiej pod tytułem Całusy

Całusy

Wśród kasztanów chodzę korytarza

Niebo, w drobne pocięte turkusy,

Spoza liści prześwieca wachlarza...

Ach, jak wielkiej doznaję pokusy!

Z ust palących strasznego Mocarza

Deszczem na mnie spadają całusy.

 

Mój kochanek chodzi w złotej mitrze,

Naszą schadzką tych drzew kolumnada,

Ja mu śpiewam, wtórując na cytrze,

A król jeno całuje, nie gada...

Paź nas wietrzyk podpatruje chytrze,

Wpośród frejlin muszek miriada.

 

Raz wraz miga spoza drzew korona...

Deszczem na mnie lecą złote krążki...

To skupione, niby w winogrona,

To oddzielne, krągłe jak pieniążki...

Ja nadstawiam im twarz i ramiona —

Te w sandałów całują mię wstążki.

 

Jest to słońce!... Król Salomon stary,

A ja jego Sulamitka młoda —

On polubił mię za grę cythary,

Mnie się jego podoba uroda:

Błękit wielkiej królewskiej simarry,

Jego wielka, złoto-ruda broda.

 

Ja go kocham — i on mię też woli

Od najmłodszej, najpiękniejszej róży!

Nacałował się dość centyfolii

W czasie wiecznych po świecie podróży —

Ja śpiewaczka — za miłość odsłużę

Pieśnią, którą wyryją w marmurze.

 

Serce słońca po królewsku wdzięczne,

Nigdy mi się też nie sprzeniewierzy...

Słońce przyjdzie za lata tysięczne,

Gdzie Sulamit jego w ziemi leży...

I na swojej śpiewaczki kamienie

Zleje co dzień łez złotych strumienie —