Wiersz miłosny Stanisława Balińskiego pod tytułem Kochanki poetów romantycznych

Kochanki poetów romantycznych

To nie jest wonny ogród ani ogród wiosny,

Nie ma tu łąk kwitnących i wiatrów zielonych,

Tu jest cicho i smutno, jak w książkach zgubionych,

Jak w słowach, co straciły swój oddech miłosny.

 

Tu, nad wodą zamarłą, wśród wygasłych liści,

Wśród ruin nieruchomych i pustych szaletów,

Mijają się ciemniejsze od zmierzchów cienistych,

A jaśniejsze od nocy kochanki poetów.

 

Między wieczorem długim a nocą splątaną

Z drzew wierzchołkiem błąkają się te smutne panie;

Od "jutrzenki wschodzącej" do "gwiazdy, co gaśnie",

Pełne słów oszalałych i bez słowa właśnie.

 

Niebo nad nimi zwisa granatowym ciałem,

Przebite jednym cięciem przez dwie krzywe szpady:

To patrzą sobie w oczy w osłupieniu białem

Horyzont już blednący, księżyc jeszcze blady.

 

A one ze słów trwalszych niż miłość poczęte,

Od tych samych słów teraz muszą wiecznie gasnąć,

Za wysokie o półton, nieme i zaklęte,

Czekają, aż na zawsze noc pozwoli zasnąć.

 

Ale choć dzień skończony i zmierzch drży jak wiolin,

Nigdy się nie rozpocznie noc słońcu wzajemna

I nigdy sen nie przyjdzie w słodkiej aureoli,

Żeby zagasić oczy, co są na pół ciemne.

 

Gdy tak mroki nie gaszą, a dzień nie zapala,

Jakże trudno was pojąć, zamglone postacie;

Jedyny znak świetlisty, jakim powiewacie,

To imiona są wasze jak tytuły ballad.

 

Miłe imiona wasze, kochanki wybranych,

Które, przepływające liliowym szeregiem,

Widzę w dawnych ogrodach jak szale rozwiane,

Jak szale staroświeckie nad sadzawek brzegiem...

 

I za wygasłą sławę waszych imion piję,

Kiedy czasami w przeszłość poezji opadam,

I za ciebie, do której przez Juliusza życie

Powracam, Ludwiko blada.