Wiersz miłosny Williama Szekspira pod tytułem Czy umrzeć mam? Czy uciec?

Czy umrzeć mam? Czy uciec?

1

 

Czy umrzeć mam? Czy uciec tam,

Gdzie nie nęci i nie smęci

miłowanie?

Czy się bronić? Czy pokłonić?

Czy bez żalu się odsłonić

tkliwej ranie?

Jej sługą na wieczność długą

Tak czy owak mnie uczyni jej uroda.

A gdy wzgardzi mną, tym bardziej

Na zawsze mi będzie szkoda.

 

2

 

Jednak muszę wylać duszę

I wysłowić tę katuszę,

co się we mnie dzieje.

Uśmiech jej udręce mej

Zmilknąć każe... A jak okaże

niechęć i zwiedzie mą nadzieję?

Precz, zwątpienie, podejrzenie,

Nie trzeba mi dręczyciela!

Zmykaj pędem, a ja będę

Kochał, gdyż nadzieja mnie ośmiela.

 

3

 

Gdybym winił, despekt bym czynił

Mej miłości, wzajemności

nim dowiodę.

Zrób więc próbę! Albo lube

Słowo rzeknie ci, albo na zgubę

i na szkodę.

To czy owo zniosę słowo

Od piękności jej, zniosę cierpliwie,

Snadź nie splami się krzywdami

Tego, kto hołd niesie jej w podziwie.

 

4

 

We śnie, zdało się, cieleśnie

(Choć biada mi, sen przepada

jak niknące

Cienie) że chodziła, że gwarzyła

Ze mną gołąbeczka miła

gdzieś po łące.

Szliśmy tak, weseli, aż spoczęli

I wargami do warg przywarli,

Ja i ona, spletli ramiona,

Serca mego skarb w uścisku zawarli.

 

5

 

Igrał polny wietrzyk swawolny

I co chwilę burzył mile

włos jej złoty,

Zmysły me zmacał, w obłęd wtrącał,

Gdym oglądał wzloty jej włosów

i trzepoty

Ja odurzony, zapatrzony

W jej więcej niż śmiertelne piękno.

Pokąd sięga urody potęga

Wiedzą ci, co przed nią uklękną.

 

6

 

Włosy dokoła, w nich gładkość czoła

Wysokiego jej, spod którego

brew się smuży

Marszczką nie tknięta; i oczęta

Pod nią gwiezdne, miłości przynęta,

gdy je mruży.

Kto spojrzy, na policzku jej dojrzy

Sztandar miłości rozwinięty.

Ach, spoglądam i już pożądam,

Już bym chciał posiąść jej ponęty.

 

7

 

Jej czerwone wargi zwężone,

Gdy mu się użyczą, wszelką słodyczą

kochanka swego

Karmią i poją, lubością swoją,