Wiersz miłosny Zofii Nałkowskiej pod tytułem W pełnym słońcu

W pełnym słońcu

Stanęłam w pełnym słońcu — w powodzi promieni,

Rozgrzanych do białości, zanurzona prawie

 

Po pas — w pachnącej, świeżej, żywiołowej trawie,

Zrywając snopy kwiatów, błyszczących w zieleni.

 

Nie wzięłam kapelusza na me złote włosy,

Bo nie lękam się światła — niech mi pali lice —

 

Nie mrużąc rzęs, podniosłam me jasne źrenice

Prosto w twarz słońca, w ogniem ziejące niebiosy.

 

Ciężką wiąż polnych kwiatów rzuciłam na ramię,

Wieńcem modrych bławatków ozdobiłam czoło —

 

I, skrzyżowawszy ręce, spojrzałam wokoło,

Dumna, spokojna, ufna, że nic mnie nie złamie.

 

Tam pójdę — w wielkie, jasne, nieskończone pole —

Tam, jak w zwierciadle, w chłodnym, krysztalnym strumieniu,

 

Przejrzę się — z snopem polnym kwiatów na ramieniu,

W ciężkim, pachnącym wieńcu bławatków na czole.

 

Tam — pójdę, przez tę łąkę, przez kwiatowe łany,

Perłowymi zębami śmiejąc się do słońca —

 

Chłodna, w jego płomieni białych żarze lśniąca,

Nie płacząc, że kwiat więdnie, przeze mnie zdeptany.

 

Sama pójdę — w to cudne, w to południe złote —

Ciebie nawet nie będę wołała za sobą...

 

Ty zostań — sama pójdę, pójdę z mą żałobą

I ust uśmiechem zatrę mych oczu tęsknotę.